Idąc nurtem śniadaniowym, dziś również zamieszczam małą recenzję z przedpołudnia spędzonego w Giselle. To już chyba staje się tradycją, że w weekend lądujemy na porannej przekąsce w mieście. I tym razem także nie byliśmy osamotnieni. Większość stolików była zajęta, najlepsze miejsce na sofce czekało z rezerwacją, a w jednym z kątów słychać było europejskie dialekty.
Nic dziwnego - Gisell to mała namiastka francuskich café, klimatem nawiązująca do Warszawskiej Charlotte (pisałam już o nie w tym poście) i Paryża, z wieloma jego akcentami.
Nic dziwnego - Gisell to mała namiastka francuskich café, klimatem nawiązująca do Warszawskiej Charlotte (pisałam już o nie w tym poście) i Paryża, z wieloma jego akcentami.
W Giselle, podobnie jak w Charlotte znajdziemy duży drewniany stół, czarne krzesła, tablice wypisane kredą, jednak wnętrze z pewnością jest przytulniejsze. Drewniane meble, imitacja cegły i paryskie dodatki ocieplają panującą tam atmosferę.
Jedynym minusem był dość mały wybór pieczywa i drożdżówek, co równie istotne - niestety nie mogliśmy podglądać krzątających się piekarzy, mimo iż pieczywo jest wypiekane na miejscu.
Samo śniadanie - zamówiliśmy french breakfast (18 zł) - czyli koszyk pieczywa, jajko, sałatka i twarożek oraz kremy i konfitury, a do tego kawa (cappuccino za dopłatą 1,5 zł). Wyjątkowo do gustu przypadł mi biały serek ze świeżą bagietką!
Kremy również były bardzo oryginalne. Wyrób francuski - z dystrybucją w Polsce. Miałam okazję spróbować krem kasztanowy z wanilią oraz krem krówkowy.
Jednym słowem, z czystym sumieniem mogę polecieć to miejsce, z pewnością tam wrócę!
Jednym słowem, z czystym sumieniem mogę polecieć to miejsce, z pewnością tam wrócę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz